Piękny film: The Lunchbox
Od minionego roku stałam się
pożeraczem seriali i nałogowym binge watcherem. Lubię, kiedy
opowiadana historia może wciągnąć mnie na czas dłuższy niż
kinowe dwie godziny, kiedy mogę przeżywać fabułę miesiącami,
poznać bohaterów, czasami się z nimi utożsamiać. Coś
wyjątkowego musi być w filmie, żebym przerwała serialowy ciąg.
W przypadku „The lunchbox”, którego
polski tytuł to „Smak curry” miały miejsce dwa czynniki:
pierwszym z nich był ósmy sezon „Dextera”, który dosłownie
męczę z szacunku dla poprzednich, świetnych serii. Scenariusz
formułą przypomina „Breaking Bad”, jednak o ile w przypadku BB
ostatnie mocno dramatyczne odcinki robiły na mnie wrażenie, o tyle
tutaj... no nie wiem. Może jeszcze zmienię zdanie, ale na razie
czuję się zwyczajnie zirytowana.
Drugim czynnikiem była ważna rola
jedzenia w fabule. Filmy, które emanują miłością do posiłków
to coś co lubię. A jeżeli pyszne jedzenie staje się nicią
łączącą dwie osoby w pięknym, pozornie banalnym, ale oglądanym
z przyjemnością uczuciu, nie mogę oderwać oczu od ekranu. Hej,
hej, tak to właśnie było w przypadku „The lunchbox”.
Film to opowieść o dwojgu
nieznajomych – pięknej, młodej, ale nieszczęśliwej w
małżeństwie Ilii oraz zgorzkniałego wdowca przed emeryturą
Saajana. Ich drogi krzyżują się, kiedy przygotowana przez
dziewczynę menażka z codziennym obiadem trafia przez pomyłkę
adresów właśnie do starszego mężczyzny. Zaintrygowany bohater
zaczyna poprzez pojemniki po posiłkach wymieniać z kobietą
liściki. Widzimy rodzące się uczucie, które otwiera Saajana, a
Ilię popycha do zmian w swoim życiu.
Banał? No pewnie. W końcu to historia
o miłości.
Ale w tym samym filmie reżyser Ritesh
Batra doskonale ukazuje wewnętrzne rozterki bohaterów, ich
wątpliwości i rozczarowanie życiem, co czyni fabułę mniej
oczywistą. Dodatkowo wątek Aslama – sieroty, która uczepia się
Saajana i ma gdzieś aluzje starszego człowieka, żeby łaskawie dał
mu spokój (bardziej i mniej subtelne) wprowadza trochę lżejszy
akcent komediowy. Właściwie może do niego także zaliczyć relację
Ilii z ciocią, której wprawdzie nie widzimy, a która mimo wszystko
jest istotną postacią drugoplanową.
Motyw jedzenia występuje tu trochę
ukradkowo. Faktycznie, jest ważny, ale kamera ukazuje dania i sam
proces przygotowania po ludzku, bez długich ujęć czy uwielbienia
pod adresem codziennej zawartości menażki. Gotująca Ilia jest
kamerowana przez ramię, wobec tego czujemy się obecni w mieszkaniu,
czujemy aromat niesamowitych potraw i wszystkich emocji unoszących
się w powietrzu. Oboje głównych bohaterów tworzy razem świetny
duet, genialnie i bez zbędnej przesady ukazujący całą gamę uczuć
zarezerwowanych dla stanu rodzącego się uczucia, nieszczęśliwej
miłości i desperacji. Oboje gonią za swoimi marzeniami – ona za
szacunkiem, miłością i wolnością, on natomiast poszukuje w
przeszłości jakiegokolwiek potwierdzenia dla sensu swojego
dotychczasowego życia. Tego, czy im się to uda, już nie powiem, bo
spoiler-master ze mnie żaden.
Ciekawość, historia, miłość,
kolor, smak, radość, rozczarowanie, słodycz, gorycz, życie –
tymi słowami określiłabym film „The Lunchbox”. Świetna
propozycja dla fanów prawdziwego życia ukazanego w filmach,
ciekawych poznawania innych kultur, szukających dobrego filmu o
pięknym uczuciu. Pachnącym curry oczywiście :)
Zdjęcia: Pinterest