Jak mało potrzeba mi do życia

5/11/2015 Unknown 0 Comments



























Cały czas się uczę, ale już już... powoli umiem nie marzyć o posiadaniu połowy ulubionych sklepów, ¾ wyposażenia Empiku i kilku częstochowskich lumpeksów. Zaczynam dostrzegać pewne rzeczy, korzystać z nich i się nimi cieszyć.

Był taki czas, że radość przynosiło mi tylko kupowanie. Albo lepiej - marzenie o rzeczach, które mogłabym sobie kupić, co te rzeczy by mi dały i jak wspaniałe byłoby moje życie, gdybym je miała. W momencie, w którym udało mi się taką rzecz dostać to owszem, cieszyłam się, ale była to dość powierzchowna radość – znikała w momencie pojawienia się kolejnego „marzenia”.

Od jakiegoś czasu nie potrzebuję zbyt wiele. Paradoksalnie zauważyłam to w momencie, w którym ograniczyłam miejsce zatrudnienia do jednego, praca za granicą zapewniła mi jako takie bezpieczeństwo finansowe, a po powrocie do Polski znalazłam kolejną, pierwszą poza branżą gastro dającą dużo więcej czasu i niezależności. Czy to uczucie spokoju, które towarzyszy mi od paru miesięcy pozbawiło mnie ciągłej potrzeby kupowania? Mam jakąś spójną, biało-szaro-dżinsową (;P) wizję swojej szafy i konkretną wiedzę, na temat tego, co chcę kupować, co mi jest aktualnie naprawdę potrzebne. Co jakiś czas aktualizuję listę tych rzeczy, żeby wiedzieć, na czym skupić uwagę, kiedy kiedyś przy okazji pojawię się w sklepie (nigdy nie robię specjalnych wycieczek „na zakupy”, bo wtedy wiem, że na sto procent nic nie znajdę). Nie kupuję też czasopism tylko dlatego, że kolekcjonuję je od lat, chociaż ich treść w ogóle mnie już nie interesuje. Miałam tak np. z Kmag-iem, którego pierwsze wydania były dla mnie małymi dziełami sztuki na rynku polskich gazet, co z biegiem lat niestety się zmieniło. W tej chwili większość treści jestem w stanie ogarnąć w sieci, lub od czasu do czasu kupić coś naprawdę wartościowego jak np. specjalne wydanie Label o designie skandynawskim albo którykolwiek z numerów „Zwykłego życia” lub Futu.

Może po prostu przychodzi taki starczy wiek w życiu człowieka, w którym brak kolejnej sukienki nie jest tragedią? No nie wiem, bo nigdy nie patrzyłam na siebie w kategoriach osoby dojrzałej i obawiam się, że minie jeszcze kilka ładnych lat, zanim ogarnę się życiowo – typowy przedstawiciel generacji Y, o której pisałam ostatnio pracę zaliczeniową, a którą mam nadzieję rozpracować jako temat pracy magisterskiej. Wciąż mieszkam z rodzicami, umiem dobrze pracować, ale chcę tak samo dobrze i wartościowo żyć. I nie mam zamiaru obudzić się za dwadzieścia lat z myślą, że właściwie to moja praca nie przynosi mi satysfakcji.

Póki co jest wręcz przeciwnie – po raz pierwszy robię co lubię i umiem i po raz pierwszy wychodząc z domu nie mam poczucia, że idę do pracy. To znaczy poczucie mam, ale bardziej pozytywne niż kiedyś. Piszę przez kilka godzin dziennie i wracam do domu, gdzie od czasu do czasu napiszę jeszcze posta, pobiegam po osiedlu, potrenuję w domu lub obejrzę kolejny epizod „Dextera”. Mam też siłę i ochotę na poznawanie nowych rzeczy i zabieranie się za kolejne. Dawno nie czułam takiego spokoju, fajnie jest :).  

0 komentarze :

ARCHIWUM