Za co kocham rower?
Blogowe cykle chyba wchodzą mi już w
nawyk. Po tym, jak podzieliłam się swoją miłością do biegania,
musiał w takim razie przyjść czas na wpis o rowerze. Tak, nie mogę
bez niego żyć i tak, ta mocno różowa, rozklekotana „koza” na
zdjęciu powyżej to właśnie moja jednośladowa miłość.
O własnym rowerze marzyłam już od
dawna. Ale nie takim wypasionym góralu ze wszystkimi bajerami
(zresztą rower tego typu dostałam na Komunię jako typowe dziecko
lat 90' i jeździłam na nim może dwa razy) – o nie, mnie marzyła
się stylowa damka, holenderka, beach cruiser z koszykiem,
możliwością przejażdżek w sukienkach itd. dużo wcześnie, zanim
stały się modne. Naturalnie nie było (ani też pewnie nigdy nie
będzie) mnie stać na kultową, oryginalną Electrę, dlatego
wymarzonych dwóch kółek szukałam głównie na portalach
ogłoszeniowych lub bazarach. W ten sposób dwa lata temu trafiłam
na częstochowski pchli targ na Zawodziu. Dosłownie – dwa razy w
tygodniu na ogromnej przestrzeni można kupić ubrania, świeże
owoce i warzywa, meble, płyty i archiwalne wydania gazet, żywe
zwierzęta i, no właśnie, rowery. Niestety wszystkie, które mi się
podobały należały do innych kupujących (sic!). Po kilku takich
sytuacjach na szczęście znalazłam swój rower gdzieś na szarym
końcu bazaru. Kupiłam go bo a) kosztował 120 zł i b) rozśmieszyło
mnie małe logo firmy wyglądające jak Transformers. Radośnie
pojechałam na nim do domu, a tydzień później przemalowałam na
intensywną fuksję (plus połowę balkonowych płytek, tak przy
okazji).
Dzisiaj różowy bajk towarzyszy mi w
codziennych dojazdach z i do pracy przez większą część roku. Nie
należę do fanów pokonywania czternastu kilometrów każdego dnia
przy minusowych temperaturach, więc zimę sobie odpuszczam. Chociaż
ostatnia była tak łagodna, że kto wie, może zdecyduję się na
taką formę dojazdu również w grudniu?
A teraz do rzeczy: skąd ta miłość?
Za co subiektywnie kocham bajka? I z jakiego względu większość
mieszkańców dużych miast powinno przesiąść się z samochodów
lub autobusu na własne dwa kółka?
Dużo dobrego dla ciała: w lipcu
minęły dokładnie trzy lata od momentu, w którym do codziennego
rozkładu dnia wprowadziłam regularne treningi. Dzisiaj nie
wyobrażam sobie braku aktywności fizycznej i chociaż na
przestrzeni tego czasu przybierała ona różne formy (zumba,
siłowna, pilates, a dzisiaj treningi siłowe z fitness blender plus
bieganie), to rower zawsze stanowił doskonałe uzupełnienie
codziennej zdrowej dawki ruchu. O tym, co konkretnie robi dla ciała
już pół godziny regularnego rowerowania nie będę pisać, bo to
temat na inny, bardzo długi wykład. Najkrócej jak się da mogę
tylko zapewnić: wszyscy ci, którym zależy na wysmukleniu sylwetki,
wzmocnieniu dolnych partii ciała i spaleniu nadprogramowych kalorii
powinni pokochać dwa kółka. Tyle.
Dużo dobrego dla umysłu: nie bez
powodu dzięki bajkowi dojazdy do i z pracy stanowią jedne z moich
ulubionych części dnia. To łącznie nieco ponad godzina, w czasie
której mogę kompletnie „wyłączyć” myśli o
studiach/problemach w domu/ tym, co zrobiłam, a czego nie, chociaż
mogłam. Na rowerze to wszystko znika, po prostu jadę i mentalnie
odpoczywam.
Lepszy i łatwiejszy dojazd. Wszędzie!:
Chociaż to zależy... w Częstochowie wprawdzie powstają nowe
ścieżki rowerowe, ale stan niektórych dróg i chodników z
przeznaczeniem dla pieszych i rowerów pozostawia wiele do życzenia.
Często to po prostu fascynująca mozaika rzuconych byle jak płyt,
które bez problemu mógłby pokonać jedynie czołg :P Mimo wszystko
nie da się ukryć, że wybierając bajka jako formę transportu coś
takiego jak korki nie istnieje. W dodatku sam czas dojazdu nie
odbiega znacznie od podróży komunikacją miejską!
Elastyczność: Na rowerze dużo
łatwiej niż za pomocą tramwaju mogę dojechać w dowolne miejsce w
mieście. Sprawy do załatwienia w galerii handlowej po pracy? 10
minut i już jestem. Szybkie zakupy na bazarze czy w markecie? Nie ma
problemu. A że rower wyposażyłam w koszyk, nawet przewóz pakunków
jest bardziej komfortowy.
Święty spokój: Dla mnie to
szczególnie ważne. Nie lubię słuchać ludzi. Nie wiem dlaczego,
ich rozmowy w tramwaju czy autobusie są tak irytujące, głupie i
bezsensowne. Dodatkowo zawsze mam to „szczęście”, że niedaleko
siada rodzic z rozwrzeszczanym, rozpieszczonym, rozgadanym dzieckiem,
emerytki, żule i menele, albo nastolatki. Albo szalone
czterdziestki. Albo koleżanka, która drugiej koleżance musi zdać
telefoniczną relację z całego dnia. Komunikacja miejska to dla
mnie zawsze zbieranina wszystkich najbardziej irytujących ludzkich
zachowań. Nic nie poradzę.
Latem dochodzi znany wszystkim problem
typowego polskiego śmierdzącego Janusza w poliestrowym t-shircie
albo pasażera, który przy trzydziestu stopniach upału radośnie
zajada frytki z sosem czosnkowym. Na to już nawet głośna muzyka w
słuchawkach nie pomaga. Muszę mówić, że rower skutecznie
eliminuje te problemy z mojego życia? ;)
Rower jest świetny. Piękny,
ekonomiczny, wygodny, szybki, dający swobodę i niezależność.
Jeszcze kogoś muszę przekonywać? Serio, rozumiem tylko tych
użytkowników samochodów, którzy naprawdę mieszkają daleko od
miejsca pracy. W każdym innym przypadku – wsiadać na rower, nie
marudzić!