Piękny street food - "Rynek smaków" w Katowicach
Piętnaście
minut temu wróciłam do domu. Za mną kolejny weekend spędzony w
Katowicach. Poza dobrą zabawą miałam okazję na własne oczy
zobaczyć „Rynek smaków – pierwszy katowicki zlot food trucków”,
który w piątek i sobotę karmił lokalnych (i nie tylko) fanów
street gastro.
„Rynek
smaków” to impreza powstała z inicjatywy pięciu katowickich food
trucków: POżarcia
Natural Born Grillers, Fit-Fat Food Truck, Concrete Jungle Meals oraz Cafe Cool'a działających jako stowarzyszenie SK-Food Truck. I chociaż w Katowicach i na Śląsku miały już miejsce podobne wydarzenia, to „Rynek Smaków” jest pierwszym zlotem, który ma zamiar zostać na stałe wpisanym w kalendarz miasta eventem cyklicznym. Czy tak się rzeczywiście stanie? Co tu dużo mówić, mam nadzieję, że tak.
Natural Born Grillers, Fit-Fat Food Truck, Concrete Jungle Meals oraz Cafe Cool'a działających jako stowarzyszenie SK-Food Truck. I chociaż w Katowicach i na Śląsku miały już miejsce podobne wydarzenia, to „Rynek Smaków” jest pierwszym zlotem, który ma zamiar zostać na stałe wpisanym w kalendarz miasta eventem cyklicznym. Czy tak się rzeczywiście stanie? Co tu dużo mówić, mam nadzieję, że tak.
Na
rynku pojawiłam się w sobotę ok. 13.00. Podstawowy błąd, bo
niektóre food trucki, nie były jeszcze otwarte (można to zobaczyć
na zdjęciach), poza tym ostre słońce sprawiło, że fotki
wyglądają jak wyglądają. Ale w ostatnich czasach nie wymagam dużo
od Lumika Papryfona – to wiekowy smartfon i wymaga szacunku :)
Pomimo wczesnej godziny na rynku było mnóstwo ludzi, a każdy
z otwartych wozów otaczał tłumek zainteresowanych (i zapewne
głodnych) osób.
Dzięki leżakom i poustawianym gdzieniegdzie „beczułkom” można
było zjeść zamówione jedzenie pomiędzy budkami, jednak dużo
wygodniej było na schodach i ławeczkach w drugiej części rynku
(mniej osób,
więcej miejsca i
wygody).
Charakteru imprezie dodawała
fajna
oprawa
muzyczna.
Wieczorem
w drodze na Mariacką (w wiadomym celu wypicia kilku pysznych szotów)
mijałam rynek i o ile sytuacja z południa zrobiła na mnie
wrażenie, o tyle ok. godziny 20:00 niemal do każdego wozu ciągnęły
się szokujące
kolejki. Znajomy
siostry kilkanaście minut czekał na porcję belgijskich frytek. I
chociaż brzmi to absurdalnie, to przecież hej – ich smak
(zwłaszcza
w towarzystwie majonezu)
jest tego warty!
Opisując
zalety i wady całej imprezy, przyznaję, tych pierwszych jest
zdecydowanie więcej.
Jak
dla mnie duży
plus za sam pomysł i realizację,
dobrze,
że organizatorzy pomyśleli o załatwieniu leżaków, o oprawie
muzycznej i o dodatkowych koszach na śmieci. Food Trucki ustawiono
tak, że dostęp do każdego z wozów był w miarę wygodny (chociaż
nie wiem, jak wyglądała sytuacja wieczorem, przy
kilometrowych kolejkach). Ucieszyła mnie różnorodność jedzenia
serwowanego przez food trucki – na katowickim rynku pojawiły się
burgery, zapiekanki, tortille, wursty, tosty, owoce w czekoladzie,
naleśniki oraz pyszna kawa. Trochę się obawiałam, że street food
zostanie sprowadzony do piętnastu wozów z burgerami i jednostkami
podającymi inne jedzenie, na szczęście organizatorzy dali
okazję do zapoznania się z niemal każdym popularnym „street
daniem”.
Do
syta najadł się każdy, nieważne, czy miał ochotę na obiad czy
deser, coś mocno kalorycznego czy zdrowego. Spodziewałam
się tylko trochę
większej
ilości wozów (było ich nieco ponad dwadzieścia). Z drugiej strony
wolna przestrzeń na katowickim rynku jest teraz mocno ograniczona
przez roboty budowlane.
A
wady? W tej kwestii jest mi ciężko, bo każda impreza związana z
gastro kradnie
moje serce i ma
z miejsca stuprocentowe poparcie i uwielbienie. A jeżeli taki gastro event dotyczy food trucków to
łoeeesu... jaram się samą możliwością zobaczenia tylu wozów z
pysznym jedzeniem naraz. Dlatego przepraszam, nie będę obiektywna.
Wad
nie było. No dobra, na
pewno można było pomyśleć o większej ilości miejsc do siedzenia
i stolików w obrębie food trucków, bo niektórych potraw nie
sposób zjeść na stojąco bez ubrudzonej sosem twarzy i co najmniej
jednej części garderoby. Mimo ograniczonej przestrzeni dobrze
byłoby zaangażować w wydarzenie większą liczbę wozów, bo
ogromne kolejki to najlepsza sugestia – istnieje duże
zapotrzebowanie na tego typu imprezy.
I
rzeczywiście pięknie by było, gdyby „Rynek smaków” na dobre
zagościł na imprezowej mapie Katowic. Każde większe miasto
potrzebuje takiej imprezy – w końcu street food w wersji slow to
najnowszy i póki co, jeden z najmądrzejszych gastro trendów
ostatnich lat. A myśląc egoistycznie: do Katowic mam całkiem
blisko, więc mogłabym brać udział we
wszystkich
zlotach. W rodzinnej Częstochowie nie mam co liczyć na takie święto
dla
podniebienia.
A szkoda, bo inicjatywa świetna.