Wszyscy nimi jesteśmy: "Debiutanci"

7/22/2015 Unknown 0 Comments

Są takie filmy, do których się wraca. Każdy ma inne ulubione tytuły – zależnie od gustu, wspomnień, które wywołują czy historii, z którą możemy się identyfikować. Ich scenariusz porusza za każdym razem, sprawia, że śmiejemy się lub płaczemy, zastanawiamy nad rzeczami, którym normalnie, w zabieganym życiu nie poświęcamy uwagi. Dla mnie takim filmem są „Debiutanci” Mike'a Millsa.



Właściwie powinnam wyjaśnić sens tego posta. „Begginers” nie jest dziełem obsypanym Oscarami ani Złotymi Globami, nie jest to również najświeższa kinowa propozycja (2010) ani klasyka kina, którą wypada znać. No, tu konieczna jest krótka historia: pogoda jest idealna, błękitne niebo, ciepło, ale nie za gorąco – nie mogę się doczekać biegania (zaraz wychodzę). Wczoraj zaliczyłam ostatni test, ukończyłam sesję w pierwszym terminie i z tej okazji zrobiłam sobie prezent w postaci pierwszego tomu „Mojej walki” Knausgarda, o którym marzyłam od dawna. Jest mi bardzo dobrze. A u mnie jest tak, że paradoksalnie to właśnie w chwilach takiej radości popadam w kulturalne melancholijno-smętne nastroje. Słucham akustycznych wersji ulubionych kawałków („smętów”, jak je nazywa siostra) i poszukuję filmów zmuszających do refleksji. Niektóre oglądam i zostawiam za sobą, ale są takie, które po prostu zostają w pamięci. Tym sposobem parę lat temu trafiłam na „Debiutantów”. Ich seans to do dzisiaj mała tradycja, którą lubię co jakiś czas powtarzać.

Kilka lat po śmierci żony, Hal (Christopher Plummer) wyznał synowi Oliverowi, że jest gejem. Mężczyzna stał się wesołym homoseksualistą, aktywnie działał w lokalnych organizacjach, znalazł sobie miłego, młodszego faceta. Generalnie w podeszłym wieku zaczął żyć na nowo, pięknie i wspaniale. W takim doskonałym czasie Hal dowiedział się, że ma raka. Kochany i lubiany zmarł, po przegranej walce z chorobą.

Oliver (Ewan McGregor) ma 38 lat. Po śmierci ojca musi zająć się spakowaniem jego rzeczy i zaopiekować pozostawionym psem. Pomimo dość zaawansowanego wieku (tzn. nie starczego, ale też nie młodzieńczego....tak wiem, że zaawansowany wiek średnio brzmi) mężczyzna wciąż boi się zaangażować w poważny związek. Wspomnienia dziwactw ekscentrycznej matki, wycofanego ojca i odległej relacji pomiędzy obojgiem rodziców sprawiają, że bohater z góry neguje wszystkie znajomości, które mogą zmienić się w poważniejszy związek Mimo tego zaczyna się spotykać z Anną (Melanie Laurent), aspirującą aktorką francuskiego pochodzenia. Tyle o historii, o tym co dalej, zobaczcie sobie sami, żeby nie wyszło, że tekst jest jednym wielkim spoilerem :)

Co mnie tak urzeka w tym filmie? Już pomijam samą bezbłędną stronę wizualną i piękne zdjęcia wprowadzające jedyny w swoim rodzaju klimat. Dla mnie dość istotne jest to, że w „Debiutantach”, tak jak w życiu, chwile radości przeplatają się z tymi na maksa smutnymi, pełnymi strachu, a nawet rozpaczy. Teraźniejszość wzbogacona o liczne retrospekcje doskonale ukazuje, jak przebyte dzieciństwo i smutki przeszłości towarzyszą Oliverowi przez cały czas. Bohater żyje jak każdy inny – ma ciekawą pracę i życie towarzyskie, i (również jak każdy inny) ma swoje życiowe strachy, z którymi zwyczajnie sobie nie radzi. Wrażliwa, młoda i kreatywna dusza nie pomagają.



Reżyser porusza te trudne, często depresyjne sprawy w zaskakująco lekki i przyjemny sposób. Oczywiście w niektórych sytuacjach jest to niemożliwe, ale generalnie historia zostaje przedstawiona ciepło, lekko, z finezją i artyzmem. Melancholię i smutek równoważy inteligentny humor, romantyczne retrospekcje i gadający pies (serio, chociaż bełkocze bez sensu, to wiele rozumie ;D). Przy takiej huśtawce i ilości emocji niby łatwo o przesadę, ale Mike Mills doskonale sobie radzi – przesycony uczuciami film w dalszym ciągu cechuje wyjątkowa prostota. Jak dla mnie spora w tym zasługa Ewana McGregora oraz Melanie Laurent. Świetna, dość oszczędna gra, a przede wszystkim piękna relacja pomiędzy obojgiem aktorów zawsze zwraca moją uwagę. Duet świetnie ukazuje wszystko to, co piękne w rodzącym się uczuciu dwojga dorosłych ludzi.




„Debiutanci” to słodko-gorzka historia o tym, jakie jest życie. I chociaż to podsumowanie brzmi banalnie jak sentencje Pałlo Kołelo, to żadne inne nie przychodzi mi do głowy. Mills opowiada nam piękną historię o smutkach i radościach egzystencji, ale robi to z wyjątkowym wdziękiem i finezją. Więcej takich filmów proszę. Znacie jakieś? Dawajcie w komentarzach ;)






0 komentarze :

ARCHIWUM